Spis treści:
TogglePoznaję coraz więcej rodzin, które porzuciły poukładane życie w Europie i postanowiły się przeprowadzić się do Turcji. Poprzednio rozmawiałam z Marcinem i jego rodziną.
Dzisiaj zapraszam Was do poznania historii Asi. Przypadkowo odkryłam na instagramie prowadzone przez nią konto taptaze_turkiye (dosłownie „świeżutka Turcja”). Od razu mnie zaintrygowało: polsko-turecka rodzina z dwójką dzieci przeprowadza się z tętniącego życiem Londynu do małej wioski nieopodal Marmaris… i budują dom! Musiałam dowiedzieć się czegoś więcej!
Zaprosiłam Asię na bloga.
Zacznijmy klasycznie, bo musimy wiedzieć jak się to wszystko zaczęło 🙂 Do Turcji przyjechałaś nie z Polski, ale z Anglii. Twój mąż jest Turkiem. Jak tam trafiłaś? Jak się poznaliście?
Poznaliśmy się latem 2005 roku w Londynie. Ja byłam jeszcze w liceum. Pojechałam z koleżankami na wakacje zarobić na „podręczniki” do klasy maturalnej. Tego lata jedna z moich koleżanek dostała pracę u Tayfuna w coffee shopie. Któregoś dnia przyszłam (po raz kolejny) ją odwiedzić i w końcu nas sobie przedstawiono. Długo jednak sprzeciwiałam się namowom koleżanek, żeby się z nim umówić… no bo mąż jest ode mnie o 11 lat starszy (tego lata miałam 18 lat!), a do tego pochodzi z bardzo egzotycznego, a wtedy jeszcze obcego, dla mnie kraju. No ale w końcu uległam… Jak już możesz się domyślać, wróciłam do Anglii po zdaniu matury (nie zdążyłam nawet odebrać dyplomu) i mieszkałam tam z mężem aż do lipca 2019 roku!
Przeprowadzka z Anglii do Turcji… Wielu osobom taki pomysł może wydawać się trochę… szalony? Przynajmniej sporo Turków wolałoby udać się w odwrotnym kierunku 🙂 Jak u Was to wyglądało? Dlaczego postanowiliście wyjechać do Turcji?
Kocham Londyn, zawsze był i będzie bliski mojemu sercu; tam spędziłam najfajniejsze lata mojego życia, studiowałam, pracowałam, poznałam tam miłość mojego życia i urodziłam dwójkę świetnych szkrabów. Niestety powodów do zmian przybywało… Dwa lata temu kupiliśmy dom i przenieśliśmy się na obrzeża Londynu, myśląc, ze tam będzie inaczej, a przede wszystkim bezpieczniej niż w Londynie. W końcu mieliśmy swój wymarzony dom, nasz syn poszedł do prywatnej szkoły, trafili nam się przecudowni sąsiedzi, ale jednak wciąż nam czegoś brakowało… nie mogliśmy się wtopić w tłum. To nie jest tak, że ludzie byli niemili, po prostu … co jakiś czas coś nam przypominało o tym, że my tam jednak nie pasujemy… Ze względu na to, ze finansowo nam się układa, zdecydowaliśmy się na wyprowadzkę z kraju.
Najpierw rozmyślaliśmy nad wyjazdem do Polski, ale jednak boję się tak mieszkać ze względu na rasizm (Rzeszów jest bardzo, że tak powiem, zaściankowym miastem, w którym jest pełno kiboli, a na wyprowadzkę do innego miasta bym się nie zdecydowała, bo i po co, jak nie ma się tam rodziny). Może sobie to trochę wyolbrzymiam, ale jednak miałam swoje obawy.
Tyle lat byliśmy sami w UK, że chcieliśmy w końcu to zmienić. Tayfun pochodzi z Mersin – jak lubię to miasto, tak też go nie lubię 🙂 Jest dla mnie za duże i mało kto mówi po angielsku (mój turecki wciąż jest na poziomie podstawowym :)), dlatego też postawiliśmy na Marmaris. Mieszkając w Londynie zaczęliśmy tęsknić za ciszą i spokojem typowym dla małych miasteczek i wsi. W Marmaris od wielu lat mieszka Tayfuna siostra z rodziną. Naszym marzeniem był dom na wsi, dlatego tez nie mieszkamy w samym Marmaris, a w typowej tureckiej wsi – Çetibeli.


Nadszedł ten dzień. Wyprowadzka do Turcji. Jak to było, postawiliście wszystko na jedną kartę? Spaliliście wszystkie mosty w Londynie? Jaki był ten pierwszy zarys planu na pobyt w Turcji?
W Anglii zostawiliśmy wszystko tak jak było. Nie było mowy o przysłowiowym spalaniu mostów, bo bardzo obawialiśmy się tego jak potoczy się nasz pierwszy rok w Çetibeli. Dom w Anglii stoi pusty (wciąż mamy tam meble i dużo rzeczy, które ewentualnie dojadą do nas do Turcji). Dennis (nasz starszy syn) ma zarezerwowane miejsce w 3 klasie szkoły podstawowej – tak na wszelki wypadek. Szkoła również podała nam curriculum klasy drugiej, nad którym Dennis pracuje z panią nauczycielką raz w tygodniu, by w razie powrotu do kraju nie miał braków w materiale. W Londynie mamy pub i kilka nieruchomości, także mąż jeździ do Anglii raz na miesiąc lub rzadziej, by kontrolować co tam się wyrabia 🙂
Jak co roku na wakacje, też wsiedliśmy w auto i przejechaliśmy z Wielkiej Brytanii, przez Polskę, do Turcji. Tym razem zapakowaliśmy auto po brzegi najbardziej niezbędnymi rzeczami, a jeszcze wcześniej, gdy Tayfun jeździł do Marmaris podpisywać papiery i załatwiać różne sprawy związane z przeprowadzką, to przewoził po walizce też tych wszystkich najbardziej niezbędnych prepitetów.
Staramy się żyć, że tak powiem, minimalistycznie. Na więcej póki co nie mamy miejsca.

Pierwszych kilka tygodni po przeprowadzce do Turcji było ciężko, bo czekaliśmy na zakończenie budowy naszego „domku letniskowego” … i mieszkaliśmy u siostry. Teraz już na szczęście jesteśmy na swoim, w końcu podpięto nam prąd i już w krotce będziemy mogli zacząć budowę dużego domu (pewnie koło września 2020).
Warunkiem przeprowadzki był tez pies. Także w końcu mamy naszą Penny, a do tego 4 kury (Rosie, Gidget, Pepi i Fatmi) i koguta Roostera. Las mamy tuż za domem, no i własną mini „fermę”, która powoli się rozrasta. Hodujemy wszystko co tylko da się zjeść 🙂
Brzmi i wygląda fantastycznie 😉 Jak wygląda teraz Wasza codzienność? Czym zajmujecie się na co dzień?
Mąż spędza z nami teraz cały swój czas. Pracuje głównie na laptopie i od czasu do czasu musi wracać do Londynu, gdzie mamy biznes. Ja z wykształcenia jestem tłumaczem kultury popularnej, ale od narodzin drugiego syna niestety nie mam ani ochoty, ani weny, ani czasu na prace w zawodzie. Jestem w stu procentach matką Polką (z pasją do wystroju wnętrz). Teraz jedynym naszym obowiązkiem jest zawieźć dzieci do szkoły (i odebrać na czas) oraz odrobić z Dennisem lekcje. Reszta dnia składa się głównie z pracy w „polu”.



Wspomniałaś o budowie domu. Brzmi to intrygująco, a jak znam Turcję, to na pewno emocji Wam nie brakuje 😉 Opowiesz coś o tym?
Skorzystaliśmy z usług firmy budowlanej. Trzech robotników z usta [mistrzem] na czele. Nie będę ich jednak reklamować, bo nie polecam 🙂 Projekt drewnianego domku (40m2 ) jest mój, a zbudowany został w jakieś niecałe dwa miesiące. 5 sierpnia została położona wylewka, a wprowadziliśmy się 21 września. Domek wciąż pozostawia dużo do życzenia, ale powoli sami reperujemy usterki (z pomocą naszych rewelacyjnych sąsiadów). Ogólnie to jesteśmy zdziwieni, ze tak szybko nam to wszystko poszło (pomimo opóźnień), bo po złych doświadczeniach z budową domu w Anglii, ci goście byli mega szybcy! Tayfun sam lubi robotę na budowie wiec, by panów nie ponosiła gdzieniegdzie fantazja, siedział tam z nimi codziennie, pomagał i sprawdzał co i jak.
Jak to jest z formalnościami? Wiem, że nie-Turek nie może w Turcji kupić działki (za to można będąc obcokrajowcem kupować nieruchomości). Domyślam się więc, że wszystko było na głowie Twojego męża?
O wiesz, tego to nie widziałam. My mamy wszyscy obywatelstwo tureckie, może wiec dlatego jakoś nas ten fakt ominął. Działka miała kilku właścicieli, także mąż musiał się dużo nachodzić, żeby wszystko złożyć w jedną spójną całość i dostać „tapu” na jedną działkę. Myślę, ze gdyby nie był rodowitym Turkiem, to nigdy by nam się ani nie udało tej działki znaleźć, ani kupić.
Gdy już kupiliśmy działkę to był tam po prostu dziki las. Jesteśmy usytuowani na górze, także żeby można było cokolwiek wybudować to trzeba było dużo kopać i równać. Z dużym bólem serca musiałam tez zezwolić na wycinkę wielu drzew i krzewów (niestety był środek lata i usta powiedział, ze mój pomysł z wykopaniem drzew i ich przesadzeniem nie powiedzie się, bo jest susza i wszystko padnie w dosłownie kilka godzin…).
Mogę jeszcze dodać, ze muhtar (wójt) naszej wioski jest prawdziwym budowlanym biznesmenem z którym robienie interesów to czysta przyjemność. Wszystko zostało zrobione szybko i (w porównaniu do warunków angielskich do których tak bardzo przywykliśmy) tanio.
Z sympatią mówisz o mieszkańcach Waszej wsi. To fakt, że tureccy sąsiedzi potrafią umilić życie, i „sąsiedzkie relacje” są tutaj dość ścisłe i zupełnie inne niż te w Europie (albo może takie jak u nas w Polsce przed wielu laty)… Zapytam tak: czym już zostaliście obdarowani przez Waszych sąsiadów? 😉
Po przeprowadzce codziennie mieliśmy gości z sąsiedztwa, typowe yenge z naprzeciwka znosiły nam dużo tureckich przysmaków, a panowie farmerzy świeże mleko od krów, jaja, bądź domowej roboty jogurt. Na pomarańcze i mandarynki już patrzeć nie mogę, bo nie dość, ze mi rosną w ogródku to jeszcze sąsiedzi znoszą mi przynajmniej jeden worek tygodniowo 🙂
Czy po tym ponad pół roku w Turcji jest już coś, czego zaczyna Ci brakować z Anglii, albo co zaczyna przeszkadzać, denerwować?
Minęło już 7 miesięcy od naszej przeprowadzki. Póki co dużo mi nie brakuje: moich przyjaciółek (tych z Polski, jak i z Anglii), brakuje mi tez takiego normalnego codziennego kontaktu z ludźmi (rozmowa ze wszystkimi mamami w szkole, z nauczycielami, z panią ekspedientką w sklepie, z sąsiadami itp.).
To jest oczywiście kwestia czasu, bo mam zamiar nauczyć się tureckiego. No i jakiegoś porządnego centrum handlowego w pobliżu… a no i oczywiście normalnych usług pocztowych. Tutaj we wsi nic mi nie doręczą (do Marmaris to i owszem wiec zamawiamy wszystko do siostry), wszystko zostaje oddane do rąk muhtara… A o Amazonie to muszę zapomnieć! 😉
Zadam jeszcze jedno ważne pytanie. Na początku rozmowy wspomniałaś o bezpieczeństwie w Londynie – to był dla Ciebie istotny czynnik przy decyzji o wyprowadzce. Jak czujesz się tutaj, w Turcji?
Pytam o to, bo pewnie wiesz, że wielu osobom Turcja nie jawi się jako kraj bezpieczny, wprost przeciwnie. Ja sama dostaję nieustannie pytania o to, czy tutaj można normalnie funkcjonować, chodzić po ulicach, poruszać się z dziećmi…
Powiem tak: w 100% czujemy się tutaj bezpieczniej niż w UK, a nawet w Polsce. Nigdy w Turcji nie czułam się zagrożona ani nie bałam się o swoje dzieci. Za to w Anglii chłopaków nigdy nie spuszczałam z oczu. Nawet przed domem, gdy nie było z nimi mnie lub męża, bądź naszych sąsiadów, to nie pozwalaliśmy im się samym bawić na polu (jestem z Rzeszowa – mówię pole, a nie dwór 🙂
Również nie stresuję się naszym ogólnym bezpieczeństwem w Turcji. Nie zamykam upierdliwie drzwi na zamek będąc w środku (auta lub domu). Nie obawiam się, ze ktoś mi okradnie auto albo je ukradnie. Nie boje się też, że ktoś będzie miał do mnie „wąty”, za to, że poślubiłam obcokrajowca. Ludzie w Turcji nie mają w sobie tyle nienawiści, co na zachodzie, a obcokrajowcy są tu bardzo mile widziani, no i wszyscy kochają dzieci nad życie 🙂
Jestem bardzo ciekawa, jak Wasi synowie znoszą przeprowadzkę? Zaadaptowali się do tureckiej rzeczywistości z łatwością? Nie mieli problemu z językiem, czy innymi kwestiami? Podoba im się tutaj?
Dennis (nasz 7 latek) bardzo przeżywał przeprowadzkę. Do tej pory woli swoją angielską szkołę od tej tureckiej i tęskni za swoimi przyjaciółmi… będąc jeszcze w Anglii chodził do piątkowej szkoły tureckiej, gdzie nauczył się podstaw językowych. Wychowawczyni uważa, ze jego turecki jest dobry i radzi sobie świetnie, ale w domu wciąż mówi, ze nie rozumie zadań domowych lub tego co czyta.. Benji jest jeszcze malutki, ma dopiero 3 lata, wiec dla niego nie ma raczej znaczenia gdzie jest, dopóki jest z nami. Ale tez zaczął przedszkole i póki co woli język angielski i polski od tureckiego.
Z turecką rzeczywistością chłopcy byli już bardzo obeznani, bo jeździliśmy tutaj kilka razy do roku. Dennis czasem wytyka Turkom braku wszechobecnego w Anglii „health & safety” [zdrowie i bezpieczeństwo] i wciąż narzeka na beton lub wystające gwoździe w szkole.
Ogólnie obydwaj są bardzo zadowoleni. Uwielbiają spędzać czas na polu i w polu 😉 twierdzą, że nasza ferma i działka, to najlepsze co mogło im się przytrafić. Czasem płaczą, że tu są, a czasem czują się jak w niebie.


A propos, widziałam na instagramie Wasze zdjęcia i opis kąpieli w morzu… w połowie lutego! Zatem powiedz, jak Wam mija zima w Turcji? Czy to jest to, czego szukaliście? Bo moje i syna niedawne zanurzenie stóp w morzu skończyło się katarem u obojga… 😉
Haha! Zimę ciężko znosimy, myśleliśmy, ze jest tutaj cieplej… a leje jak w Londynie, tyle, że deszcz jest bardziej jak ten tropikalny 😉 Ale są tez cieplejsze dni, gdzie, tak jak właśnie mówiłaś, lubimy zabrać dzieci nad morze, co niemal zawsze kończy się kąpielą w ciuchach… Śmiejemy się z Tayfunem, że chyba troszkę odstajemy od reszty mieszkańców, bo oni jeszcze w kurtkach, a my już mamy klapki na nogach.
Czyli podsumowując, jesteście zadowoleni z tej wielkiej życiowej zmiany?
Bardzo. Dobrze nam się tutaj mieszka 🙂
Jest słońce, czas wolny spędzany z rodziną w cudownych miejscach, jest pies, wolność, bezpieczeństwo. Myślę, że nic nam więcej do szczęścia nie potrzeba. Ach… no chyba, ze jacht, który tak się Tayfunowi marzy 🙂
To życzę i jachtu 😉 Bardzo dziękuję za rozmowę i podzielenie się kawałkiem Waszego nowego życia w Turcji. Powodzenia!
Zapraszam Was na rodzinny instagram @taptaze_turkiye prowadzony przez Asię.
Czy interesuje Was temat przeprowadzek do Turcji? Planuję w najbliższym czasie więcej tekstów z bohaterami, którzy zamieszkali w tym kraju 🙂 Tymczasem zaglądajcie do wpisów z kategorii Tureckie rozmowy, gdzie pojawiło się dotychczas wielu ciekawych bohaterów!