Spis treści:
ToggleDzisiaj wirtualnie przeniesiemy się 300 km na północ od Alanyi, na Wyżynę Anatolijską, a dokładniej do Konyi. Miasto będące niegdyś stolicą Turków Seldżuckich, znane także dzięki mistykowi Mevlanie, dzisiaj kojarzone jest jako jedno z najbardziej konserwatywnych miejsc w Turcji.
Tam właśnie moja dzisiejsza rozmówczyni – Wiktoria – spędziła kilka miesięcy w ramach wymiany studenckiej „Erasmus”.
Witaj na blogu, Wiktoria. Czy możesz się nam przedstawić w paru słowach?
Nazywam się Wiktoria, pochodzę spod Nysy, mieszkam, pracuję i uczę się w Opolu.
Obecnie pracuję w firmie związanej z architekturą i konstrukcją, odpowiadam głównie za komunikację, marketing oraz ofertowanie. Jestem także copywriterem. Nie ukrywam, że wymiana studencka dodała mi pewności siebie i pomaga mi teraz w pracy, np. umożliwiając kontakty z podmiotami zagranicznymi.
Pół żartem pół serio powiem tak: „Erasmus w Konyi”… to brzmi jak sprzeczność 😉
Zawsze powtarzam, że mój Erasmus nie był typowym Erasmusem. Nie imprezowałam, nie piłam alkoholu, nie miałam znajomych, który jadą na tym samym wózku tj. też są na wymianie i teoretycznie powinni być 'lżej’ traktowani. W rzeczywistości miałam tak dużo nauki, że w uczelni macierzystej chyba uczyłam się mniej! 🙂 Nie myśl jednak, że moja wymiana była nudna. Mam pełno anegdot i ciekawych historii, którymi warto się podzielić.
Już zacieram rączki! Zdradź jeszcze jaki kierunek studiowałaś w Konyi?
W Polsce studiowałam Zarządzanie Informacją i Nowymi Mediami, a w Konyi Stosunki Międzynarodowe, bo okazało się, że uczelnie podpisują umowy na wydziały, a nie kierunki! Tak oto wylądowałam w wydawać by się mogło najmniej interesującym i do bólu religijnym mieście na kierunku, którego nigdy się nie uczyłam.
To brzmi ciekawie 🙂 Skąd właściwie pomysł, żeby studiować w Konyi? To był przypadek czy świadoma decyzja?
Na Erasmus wyjechałam w 2017 roku… za chłopakiem. Dlatego też nie wybrałam się do Stambułu lub Izmiru, gdzie życie studenckie kwitnie, a do konserwatywnej i nudnej (jak wszyscy mnie ostrzegali) Konyi. Cały mój Erasmus to była seria niefortunnych zdarzeń, rozpoczynając od ospałości strony przyjmującej, poprzez swoiste osamotnienie (bo byłam jednym z dwóch studentów, które wybrały się do Konyi), aż do ciągłego odwlekania wszelkich biurokratycznych spraw. Nie mniej jednak mój pobyt był ciekawy i pouczający. Przede wszystkim mogłam poznać inną kulturę i przekonać się, że nie trzeba stresować się dosłownie wszystkim. 🙂

No dobrze, a zapytam tak stereotypowo… nie bałaś się?
Oczywiście słyszałam, że Konya jest konserwatywna i bardzo religijna. Kilku znajomych z Turcji pytało co ja tam w ogóle mam zamiar robić, przecież to strasznie nudne miasto. Nie bałam się jednak zbytnio. Chciałam się przekonać na własnej skórze. Z nudą mieli trochę racji, a co do religijności to tak naprawdę nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno objawia się to nieco w ubiorze kobiet oraz poprzez brakiem dostępu do alkoholu.
W końcu tam dojechałaś. I jak Ci się spodobało?
Przyjechałam do Konyi w lutym i powitał mnie okropny mróz. Nie mogłam wylądować, bo lotnisko spowiła gęsta, mroźna mgła. Nie uznałam jednak tego za zły znak. Samodzielnie wzięłam taksówkę, bo Uniwersytet stwierdził, że to tak blisko i żaden mentor nie jest mi potrzebny 🙂
Pan taksówkarz bardzo słabo mówił po angielsku, jednak za wszelką ceną chciał ze mną porozmawiać. Pytał o Uniwersytet, co będę studiować i jak znalazłam się w Konyi. Zadzwonił do swojego kuzyna i w czasie jazdy podawał mi telefon, aby kuzyn przetłumaczył mu co mówię. W akademiku nie było komitetu powitalnego 🙂 Nie było też żadnych studentek z Erasmusa. Tylko jeden chłopak z Polski, ale oczywiście akademik podzielony na pół według płci, dlatego widziałam go w sumie trzy razy.
Ile czasu tam spędziłaś?
W Konyi byłam tylko 4 miesiące. Jeden semestr.
Jak wyglądało Twoje życie w Konyi?
Moja codzienność to było głównie uczęszczanie na zajęcia, spotkania ze znajomymi w kawiarniach i restauracjach, trochę nauki. Po kampusie, który swoją drogą jest dość spory, poruszałam się samodzielnie. Jako że Konya to duże miasto [ponad 2 mln mieszkańców – przyp. AB], w dalsze zakątki zabierałam zazwyczaj znajomych. Tutaj warto wspomnieć, że nie było żadnego środowiska międzynarodowego, jedynie kilka dziewczyn, z którymi mieszkałam w akademiku, a także studenci biorący udział w programie Mevlana, który jest takim Erasmusem dla studentów z Azji. Ale o tym trochę później. Jeśli chodzi o znajomości to zakolegowałam się głównie z kilkoma Turczynkami, dziewczynami z Kirgistanu i Pakistanu.
Jak się ubierałaś? Musiałaś coś ograniczyć, z czegoś zrezygnować?
Jeśli chodzi o ubiór to przed przyjazdem do Konyi zaopatrzyłam się w neutralne ubrania, aby nie zwracać na siebie uwagi. Nie chodziło nawet o strach, że kogoś obrażę swoim wyglądem, a o barierę komunikacyjną. Nie chciałam, aby ktoś mnie np. zaczepił, a ja nie mogłabym się dogadać 🙂 Na ulicach widywałam cały przekrój dziewczyn, od kobiet w burkach, poprzez hidżaby, poprzez panie ubrane na styl europejski, aż po krótkie spódniczki. Tych ostatnich było zdecydowanie najmniej. To też nie mój styl, więc nie musiałam z niczego rezygnować.
Czego Ci brakowało z Polski? Za czym tęskniłaś?
Tęskniłam oczywiście za rodziną i znajomymi. W Konyi nie było imprez, które znałam z Polski. Ale coś za coś. Brakowało mi także niektórych produktów spożywczych… ciemnego chleba i naszego nabiału.
Jak podobali Ci się ludzie? Ja z konijczykami mam raczej średnie doświadczenia. Lubią przyjeżdżać na wakacje do Alanyi – jeżdżą wtedy jak wariaci po ulicach. Od razu zgaduję które auto ma rejestrację 42 czyli Konya właśnie… Wczasowicze to głównie mężczyźni, wyraźnie tradycyjni, których oszałamia liberalna Alanya z półnagimi dziewczynami na ulicach 🙂 Jak to jest „u nich w domu” czyli w Konyi? Jakie są obyczaje?
Styl jazdy mieszkańców Konyi to chyba najmniej lubiana przeze mnie część mojej wymiany. Nie mogłam się przyzwyczaić do przechodzenia przez pasy w dowolnym momencie i do kierowców, którzy zdają się czyhać na moje życie.
Nie miałam jednak żadnych negatywnych doświadczeń z mężczyznami, bo tak naprawdę nie zwracałam na siebie większej uwagi. Nie ubierałam się inaczej, a wyglądem mogę przypominać Turczynkę. Inaczej stało się, kiedy opublikowałam pierwsze zdjęcie na Instagramie, dając hashtagi nawiązujące do mojego pochodzenia oraz faktu, że jestem w Konyi na Erasmusie. Profil niestety był publiczny. Nie skłamię mówiąc, że wiadomości, polubienia i zaproszenia zaczęły spływać lawinowo. Nigdy jeszcze z czymś takim się nie spotkałam. Oczywiście musiałam przestawić profil na tryb prywatny.
Miałaś okazję odwiedzać Turków w ich domach? Jak podobały Ci się tureckie obyczaje?
Miałam okazję być w dwóch tureckich domach. Pierwszy z nich nie znajdował się w Konyi; było mieszkanie siostry mojego kolegi, w którym mieszkała sama. Była nauczycielką i miała piękne mieszkanie z widokiem na Morze Czarne. Jechaliśmy około 13 godzin przez całą Turcję, aby ją odwiedzić. Dziewczyna była niesamowicie gościnna i zaradna. Dla mnie była także bardzo niezależna i mimo iż nosiła hidżab i skromne ubrania, co na początku mnie przerażało, szybko złapałyśmy wspólny język… To znaczy niestety była bariera językowa, ale z pomocą tłumacza mogłyśmy się dogadać 🙂
Najważniejsze, co pamiętam odnośnie obyczajów to właśnie celebrowanie posiłków. My, mam wrażenie trochę zaniedbaliśmy w Polsce temat wspólnego jedzenia, siadania do stołu, spędzania razem czasu. Tam jest to świętość.
Kolejna rzecz… Prezenty. Zostałam nimi wręcz obsypana. Kolejno, w jej mieszkaniu widziałam sporo ozdób z symbolem „oka Proroka”. Sama się zaopatrzyłam, aby przyciągnąć szczęście.
Drugie mieszkanie które odwiedziłam należało do pewnej nauczycielki akademickiej, która chciała lepiej poznać studentów zza granicy. Na miejscu przywitała nas także jej siostra i bardzo urocza starsza kobieta – mama tych pań. My byliśmy niewielką grupką, oprócz mnie był także chłopak z Polski i dwóch chłopaków z Hiszpanii – cała ekipa, która przybyła na Erasmus w 2017 roku. Nie wiedziałam, jak mam się zachowywać, jednak spotkanie było bardzo miłe. Panie powitały nas poczęstunkiem, mogłam spróbować wielu rodzajów tureckich słodkości. Na koniec wręczyły nam prezent – Koran przetłumaczony na język angielski! Dla mnie był to dość zaskakujący podarek, jednak Panie od razu zastrzegły, że absolutnie nie napierają, jeśli nie chcemy, nie musimy go przyjmować. Chodziło im o to, aby podzielić się swoją kulturą. Ja nie miałam najmniejszego problemu i z radością przyjęłam prezent.
Opowiedz coś o życiu akademickim i samych studiach w Konyi.
Nauka na uniwersytecie w Selçuk to jedna wielka anegdota. Przyjeżdżając tutaj odkryłam, że studentami niestety nikt zbytnio się nie opiekuje i tak naprawdę jest to lekcja życia. Niemniej jednak cała moja wymiana obfitowała w różne śmieszne sytuacje. Wszyscy nauczyciele dziwili się moją obecnością na zajęciach, a koledzy traktowali trochę jak maskotkę.
W ramach Erasmusa jest przewidziana nauka języka tureckiego. Oczywiście także zdecydowałam się na lekcje, na których oprócz mnie… były tylko dwie osoby. Naja i Jens byli parą i pochodzili z Danii. Nie wiedziałam dlaczego wszyscy tak ekscytują się w ich towarzystwie, a także robią sobie zdjęcia. Dopiero po dłuższym czasie uczęszczania na wspólne lekcje dowiedziałam się, że Jens jest piłkarzem i przyjechał grać w lokalnej drużynie piłkarskiej Konyaspor. Miałam do czynienie z gwiazdą, a nawet nie zrobiłam sobie pamiątkowego zdjęcia!
Jak wyglądała Twoja uczelnia w Konyi? Jest nowocześnie, czy nie bardzo? Jak byś porównała kampus i szkołę do Twojej polskiej uczelni?
Cały kampus był bardzo dobrze zorganizowany i nowoczesny. Bardzo mi się podobało. Po kampusie jeździł pociąg, więc wszędzie można było się łatwo dostać. Na konkretny wydział można było wejść jedynie ze specjalną kartą, co na samym początku sprawiało mi problemy, bo ja tej karty nie miałam. Zawsze musiałam prosić tureckie koleżanki i kolegów o poręczenie, że jestem z Erasmusa i czekam na mój identyfikator. Wszyscy reagowali podobnie… „Erasmus? Szok!”
Pamiętam dzień, kiedy chciałam wejść na inny wydział w celu wzięcia udziału w zajęciach z języka tureckiego. Nie mając karty zwyczajnie nie zostałam wpuszczona i ani mój niewinny wygląd, ani powtarzane usilnie „Erasmus, Erasmus…” nie pomogło. 🙂
Myślę jednak, że takie karty, które trzeba było przyłożyć do czytnika to świetne rozwiązanie! Można było czuć się na uczelni bezpiecznie, bo nikt niepowołany nie byłby w stanie wejść do budynku.
Mój wydział posiadał także świetną i tanią stołówkę, gdzie spędzaliśmy właściwie większość czasu. Na mojej uczelni macierzystej, mimo iż też szczerze ją lubię, nie było takiego miejsca.
W samym centrum kampusu znajdowało się małe centrum handlowe. Było tam dużo restauracji, punkty ksero, sklepy papiernicze, sklepy z pamiątkami i drogerie.
Dodatkowe udogodnienia w Konyi to dostęp to siłowni i basenu. Uniwersytet miał także świetne połączenie z centrum.
Jak reagowali na Ciebie Turcy na ulicy? Rzucałaś się w oczy?
Mam w pamięci kilka sytuacji, kiedy mimo moich usilnych starań, aby wtopić się w społeczeństwo i nie zwracać na siebie uwagi, kilka osób zaczepiło mnie na ulicy. Raz była to starsza pani, która widząc moją minę uśmiechnęła się przyjaźnie i machnęła ręką, lub dziewczyna, której chciałam pokazać drogę używając kilku tureckich słów, które znam.
Zapytam jeszcze o alkohol. Legendy głoszą, że w Konyi trudno go dostać niewtajemniczonym. Czy to prawda? 😉
Tak. Alkohol bardzo trudno dostać w Konyi. Nigdy nie widziałam także, żeby ktoś go kupował. W normalnych sklepach go nie sprzedają. Nie znajduje się także w menu mniejszych knajpek. Widziałam jedynie w dużym markecie, ale szczerze chyba miałabym opory, aby kupić 🙂 Odniosłam wrażenie, że temat alkoholu jest w Konyi tematem tabu.
Nie mogę nie zapytać o słynny konijski przysmak: etli ekmek. Jadłaś? Lubisz? A może zasmakowały Ci inne potrawy?
Etli ekmek jadłam pierwszego dnia pobytu. Siedziałam ze znajomymi, których znałam już wcześniej, bo sami odbywali wymianę studencką w Polsce. Ktoś zaproponował, że koniecznie muszę zjeść ten przysmak. Jestem fanką mącznych potraw, dlatego etli ekmek od razu mi zasmakował. Oprócz tego często jadłam kebab, iskender, lahmacun, baklavę, börek, a także künefe. Zajadałam się także świeżym szpinakiem, który kupowałam na reklamówki na bazarze, a także oczywiście przeróżnymi owocami i warzywami. Uwielbiam jeść z Turkami. Tak każdy posiłek to celebracja.
Twój pobyt w Turcji przypadał na rozmaite święta, m.in. Ramadan. Jestem ciekawa, jak obchodzą je tradycyjni mieszkańcy Konyi?
Obchodziłam w Turcji wiele świąt. Utkwił mi w pamięci Dzień Pamięci Atatürka oraz Dzień Młodzieży i Sportu, który przypada na 19 maja. Tego dnia, około południa, wracałam samotnie z zajęć do akademika. Na kampusie trwały jakieś obchody, oczywiście przyglądałam się chwilę, jednak nie rozumiejąc nic po turecku, postanowiłam opuścić wydarzenie. Spacerowałam żwawo i nagle na całym kampusie rozległ się turecki hymn. Byłam niesamowicie zaskoczona widząc, że wszyscy zatrzymują się w jednej sekundzie, odwracają w kierunku napływania dźwięków i stają na baczność, umieszczają rękę na sercu i zaczynają śpiewać. Kolejny raz nie wiedziałam, co mogę zrobić, nie chciałam obrazić uczuć religijnych, jednocześnie, byłam pełna podziwu dla tureckiego patriotyzmu, więc aby wtopić się w tłum, zrobiłam to samo… 🙂
Trzeba Turkom oddać także wielki szacunek do symboli religijnych, ale to przyzna każdy, kto kiedykolwiek odwiedził ten kraj. Wszędzie wiszą podobizny Atatürka i flagi.
„Załapałam się” także na turecki Dzień Dziecka, który wypada 23 kwietnia. Tego dnia byłam akurat w Ordu, nad Morzem Czarnym i miałam okazję odwiedzić jedną z tamtejszych szkół. Oglądaliśmy same obchody i przygotowane na ten dzień gry, a ja miałam okazję zobaczyć turecką szkołę podstawową z bliska. Nigdy nie zapomnę też zainteresowania dzieci, kiedy zaczęliśmy mówić po angielsku.
Pytałaś o Ramadan. W tym czasie było dość ciężko, bo wszyscy znajomi, łącznie z dziewczętami w akademiku, solidarnie pościli. Głupio mi było nawet pójść do jakiejkolwiek restauracji, mimo iż te oczywiście działały normalnie. Próbowałam nawet raz pościć, i o ile głód nie przeszkadzał mi zbytnio, brak wody w maju był nie do zniesienia. Podziwiam silną wolę muzułmanów, którzy poszczą podczas ich święta.

Na zakończenie powiedz, co mogłabyś doradzić komuś, kto w celach studenckich lub turystycznych planuje wyjazd do Konyi? Twoje ulubione miejsca w okolicy, najlepsze wspomnienia?
W samej Konyi najbardziej podobało mi się centrum. To ono jest tutaj najważniejsze. Jest sporo zabytków historycznych i sakralnych. Najważniejsze to Muzeum Mevlany, które odwiedziłam kilkakrotnie oraz meczety. W centrum jest naprawdę pięknie za sprawą parku ze stawem i pięknym meczetem w oddali. Uwielbiałam tutaj przyjeżdżać i chętnie kiedyś odwiedziłabym znowu. Odwiedzając centrum wiosną można było udać się do także parku kwiatów. Ta atrakcja mnie zachwyciła. Było dużo tulipanów i innych gatunków, które niesamowicie pachniały i były cudownym tłem do zdjęć. Nieopodal muzeum Mevlany utworzono nawet turecką flagę z czerwonych i białych tulipanów.
Wtrącę, że właśnie region Konyi słynie w Turcji z wielkich upraw tulipanów właśnie, które są nawet eksportowane za granicę!
Oprócz tego trzeba także odwiedzić Sille i Beyşehir. Sille to niewielka wioska, która jest prawdziwą atrakcją turystyczną, a znajduje się naprawdę niedaleko Konyi. W Beyşehir z kolei jest drugie, po Van, największe jezioro w Turcji, po którym mialam okazję pływać statkiem. W Konyi jest również muzeum żywych motyli oraz piękny park japoński.

Niezwykle ciekawie wspominam tą zorganizowaną wycieczkę do Beyşehir. Miałam wtedy okazję poznać wreszcie nowe osoby, jednak te, pochodzące głównie z krajów azjatyckich, przeważnie nie mówiły po angielsku. Na wycieczkę zabrano cały autokar dziewcząt i bawiłyśmy się naprawdę świetnie, zwiedzając jaskinie Tınaztepe i pływając po jeziorze w Beyşehir statkiem.
Inną atrakcją, którą wspominam z sentymentem był koncert rockowej wokalistki Şebnem Ferah organizowany na stadionie Uniwersytetu. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam aż tyle ludzi w jednym miejscu, co dobitnie pokazuje, że studenci z Konyi desperacko pragną rozrywki. Ta sytuacja zainspirowała mnie tak bardzo, że swoją pracę magisterską pisałam właśnie na temat wymian Erasmus+, tworząc plan marketingowy dla Uniwersytetu Selçuk. Może kiedyś im go prześlę. 🙂
Nie mogę także zapomnieć o najbliższych koleżankach, które uczyniły mój pobyt wyjątkowym. Pamiętam rytuały z moją najbliższą koleżanką Sarę, polegające na codziennym piciu herbaty i rozmowach o polityce, religii, nauce, bez najmniejszego skrępowania, a także wypady na zakupy z Tabindą z Pakistanu. Mimo tych wszystkich problemów organizacyjnych to był naprawdę magiczny czas.
Studentom, którzy planują wyjazd do Konyi polecam także skontaktować się z tamtejszym biurem ESN w sprawie wyjazdu do Izmiru, a właściwie miejscowości Foça, gdzie odbywa się festiwal studentów Erasmusa w Turcji – Chill’Ness. Żałuję do tej pory, że nie mogłam wziąć w nim udziału.
Dodam na koniec, że jeśli ktoś z Was chciałby odbyć swoją wymianę w Konyi, na pewno będzie zadowolony z faktu, że miasto jest dość tanie. Ja miałam stypendium i rodzice nie musieli mi pomagać w żaden sposób. Należy jednak pamiętać, że w Konyi nie ma rozrywek typu kluby, dyskoteki, nie wydaje się więc pieniędzy np. na alkohol. Można za to podróżować i myślę, że to o wiele lepsza inwestycja!


Czy Twoja „znajomość” z Turcją trwa dalej? Jeśli tak, to jak porównujesz Konyę do innych regionów Turcji? Bardzo się od różnią, czy jednak widzisz we wszystkich miejscach „wspólny mianownik”..?
W Turcji byłam już prywatnie, jeszcze przed przyjazdem na Erasmus. Można powiedzieć, że „znajomość” z Turcją trwa nadal – wciąż mam niedosyt. Każde miejsce, które zwiedziłam było inne, choć oczywiście dostrzegam wspólny mianownik. Nie sposób porównać Konyi i Izmiru, który często odwiedzam, pod kątem np. ubioru kobiet na ulicach lub sposobach spędzania wolnego czasu, jednak uważam, że cech wspólnych jest zdecydowanie więcej. Po semestrze spędzonym w Konyi, nie mogłam uwierzyć, że w Izmirze ubieram spodenki! Ogólnie mam wiele szczęśliwych wspomnień z Turcji, a powroty tutaj stały się dla mnie naturalne i mam nadzieję, że uda mi się jeszcze zobaczyć wiele ciekawych miejsc.
Tego zatem Tobie życzę. Dziękuję że podzieliłaś się z nami Twoimi wrażeniami!
Jak się podobał ten wpis? Będę wdzięczna za komentarz lub udostępnienie – może ktoś z Twoich znajomych myśli o Erasmusie w Turcji? Przypomnę, że na temat Erasmusa jest na moim blogu więcej tekstów i więcej bohaterów: Erasmus w Izmirze oczami Marty, wspomnienia z Erasmusa w Stambule od Joanny, jest też tekst (i filmowa rozmowa z Zuzą) o programie stażowym Erasmus+ w naszym biurze w Alanyi. Przy okazji, jeśli ktoś chciałby spędzić w Turcji więcej czasu i jest studentem a chętniej absolwentem, może skontaktować się z naszym biurem w celu odbycia stażu właśnie z Erasmus+ w roku 2020 🙂 Zapraszam!