Spis treści:
ToggleJak wiecie jestem książkowym maniakiem i cieszę się, że dzisiejsze czasy ułatwiają mi czytanie książek nawet będąc fizycznie daleko od polskich księgarni. Pisałam już jakiś czas temu o polecanych przeze mnie książkach o „życiu za granicą” (przypomnij sobie tutaj), wprost kocham takie historie. Miło jest, w opisach kogoś, kto żyje w zupełnie odległym kraju od Turcji (kulturowo, geograficznie i mentalnie) odnajdować siebie – podobne wrażenia, doświadczenia i jakąś tam swoją emigracyjną drogę.
A ponieważ Święta za pasem, dzielę się z Wami ostatnio przeczytanymi lekturami zgodnie z obietnicą. Książka najlepszym bowiem prezentem na święta jest i basta 😉
Tradycyjnie klikając w okładkę traficie na bloga/stronę autora książki, a pod recenzjami znajdują się afiliowane linki do księgarni, które mają najlepsze w danym momencie ceny danej książki (w druku jak i jako e-book). Jeśli kupicie coś klikając w te linki Wy skorzystacie, a moje serce się ucieszy bo wpadnie mi parę groszy prowizji 🙂
Julia Raczko – Julia w Australii
Od książki Julii zacznę, bo mam ją na świeżo, dokończoną ledwo dzień temu w samolocie relacji Stambuł – Berlin. Czytałam z uwagą, bo raz, że przecież ledwo rok temu byłam w Australii, którą jestem w pewnym sensie zauroczona od dziecka. Dwa, że Julii bloga śledziłam uważnie przed wyjazdem, porady skwapliwie notowałam w zeszyciku a nawet, jak to blogowa fanka, pisałam do autorki maile 😉 Miałyśmy się nawet spotkać podczas mojego krótkiego pobytu w Brisbane, ale Julia była wtedy akurat w Polsce promując swoją pierwszą książkę o podróży dookoła świata.
Znałam zatem pisanie, zdjęcia i historię Julii z bloga i mniej więcej domyślałam się, czego mogę się spodziewać. Książka spełniła moje oczekiwania i myślę że spodoba się każdemu, choć w minimalnym stopniu zainteresowanemu Australią. Julia opowiada od początku o tym jak trafiła do Australii – nie zdradzę tutaj wiele jeśli powiem, że chodziło o mężczyznę 😉 – i robi to w naturalny, swobodny i niewymuszony sposób. Nie ma tutaj pozy, jest fajne, zgrabne, wdzięczne pisanie, gdzieniegdzie lekka ironia i dowcip, i co ważne dobra polszczyzna, która nie przeszkadza, a „płynie”.
No i niejako przy okazji moc informacji o kraju, gdzie ludzie chodzą do góry nogami. Kawałki z codzienności na obczyźnie, przemyślenia związane z emigracją, szokiem kulturowym, czy Polakami za granicą, przeplatane są rozdziałami bardziej podróżniczo-przewodnikowymi – gdzie autorka opisuje swoje i partnera podróże po Australii. Z zachwytem odnajdywałam w opisywanych miejscach moje ścieżki, i podobne obserwacje… Fajnym pomysłem jest dodanie na końcu większości rozdziałów krajoznawczych króciutkich poradników których autorami są mieszkający w danym mieście Polacy (często blogerzy), i zakończenie książki, gdzie znajdują się w pigułce wszystkie informacje praktyczne (wizowe, organizacyjne, itp.) Fajnie też, że Julia cytuje w książce znawców Australii, historyków, podpiera się profesjonalistami, całkiem słusznie traktując wiedzę, która sama zdobywa w miarę życia w obcym kraju, ze zdrowym dystansem.
Ja sama zaznaczyłam sobie w e-booku ten kawałek – tak dla siebie, w odniesieniu do Turcji, ale także myślę cenny dla wielu innych osób:
„Zaczynam świadomie, znacznie mniej emocjonalnie określać wartości australijskiego stylu bycia, które wielbię, i te jego cechy, które absolutnie mnie nie rajcują, wręcz przeciwnie – wkurzają. Rozumiem też, że (…) wcale nie muszę lubić każdego szczegółu nowej rzeczywistości. Dopóki to, co mnie w niej drażni, nie przeważa szali, to wszystko jest przecież w porządku. Tak, chcę być tu, gzie jestem – dla siebie, a nie tylko dla miłości”.
Tam Mieszkam – Malwina Wrotniak
Dobrych parę lat temu napisała do mnie dziennikarka portalu Bankier.pl, zapraszając do rozmowy o Turcji na swoich łamach w ramach kiełkującej serii wywiadów z Polakami mieszkającymi za granicą. Była to właśnie Malwina, a naszą rozmowę możecie przeczytać tutaj. Potem miałam przyjemność poznać ją osobiście we Wrocławiu, podczas mojego wystąpienia o Turcji, w którego organizacji „maczała palce” 😉 Czytałam kolejne pojawiające się artykuły jej autorstwa, które (jako cykl wywiadów) wyróżniono nagrodą Macieja Płażyńskiego. A teraz recenzuję na blogu książkę „Tam mieszkam”, którą stworzyła z wybranymi bohaterami swoich tekstów!
Przeczytałam ją ledwo w kilka dni, wciąż będąc ciekawa kolejnego rozdziału: kolejnego gościa i rozmowy. W książce Malwiny opisane są zarówno kraje gdzie polska emigracja jest traktowana przez nas jako „coś oczywistego”, np. USA, Szwecja, Niemcy, Holandia czy Wielka Brytania, ale i tak oryginalne jak Hongkong, Wyspy Owcze, RPA czy Wietnam. Dlatego jest to nieocenione źródło wiedzy dla ludzi ciekawych świata. Każdy rozmówca opowiada o swojej „drugiej” ojczyźnie w nieco inny sposób, zresztą każdy z nich ma inną historię, to oczywiste. Są tu opowieści osób żyjących za granicą już wiele lat (np. Janusz Wiśniewski w Niemczech czy Dagmara Domińczyk w USA), ale także jeszcze stosunkowo świeże relacje z Wysp Owczych czy Kolumbii.
Ponieważ cierpię na chorobę 🙂 objawiającą się tym, że zawsze szukam w obcych sobie pozornie kulturach punktów wspólnych (co może Wy jako Czytelnicy bloga zdiagnozowaliście już wcześniej), faktycznie cieszyłam się bardzo mogąc wyłapywać ciekawe smaczki znane mi, mieszkającej w Turcji; albo właśnie odwrotnie; odkrywać kontrasty i rzeczy totalnie odmienne („kosmiczne” z mojej perspektywy wydało mi się szczególnie RPA i Wyspy Owcze, Azja z wiadomych względów jest kulturowo bliska). Rozmowy poprzedzone są wstępem Malwiny, nieco zarysowującym dany kraj. Płyną naturalnie, każdy rozdział „łyka się” więc z prawdziwą przyjemnością.
Nawet jeśli sami nie jesteście zainteresowani emigracją, szczerze polecam Wam tą książkę, to doskonała lektura poszerzająca ogląd na świat.
Książkę Malwiny kupicie tutaj.
Agata Wielgołaska – Stambuł. W oparach absurdu.
Jakoś tak się złożyło (przypadek! Naprawdę!), że trzy z czterech opisanych dzisiaj książek napisały osoby w jakiś sposób mi znane. Z Agatą mam relację wyjątkową, a Wam nie muszę jej przedstawiać, w końcu razem stworzyłyśmy naszą książkę 🙂
Bardzo lubię styl pisania Agaty, między innymi dlatego też, że jest tak kompletnie odmienny od mojego, że otwiera oczy na zupełnie inne światy. O tak, nie przesadzam. Plastyczne obrazy, poetyckie spojrzenie, a jednocześnie wersy są przetykane cienką nitką ironii, takim półuśmiechem, ujmę to inaczej: to takie oczko puszczone do czytelnika – subtelne, nieoczywiste. Za to bardzo Agaty teksty lubię. Poza tym ona naprawdę kocha Stambuł miłością, którą potrafią pojąć tylko inni mieszkańcy i wyznawcy tego miasta i tą miłość nam pozwala podejrzeć.
Jej książka o tym mieście jest zbiorem takich felietonów-artykułów, z punktami wspólnymi i ciągami dalszymi, ale właściwie można je też traktować jako odrębne całości. To nie jest poukładana struktura z wyraźnymi wskazówkami od-do. Bardziej artystyczny nieład, który idealnie oddaje charakter Miasta.
Czyta się „Stambuł” świetnie, choć niełatwo; pozwolę tutaj zacytować sobie moją mamę: „Czytając książkę Agaty muszę wyłączyć radio i pozwalam sobie wtedy całkowicie zanurzyć się w lekturę. Jej styl jest jednocześnie wymagający (trzeba się skupić) a z drugiej strony wciągający (nie można się oderwać).”
Jeśli marzycie o Stambule bo go odwiedziliście, albo jeszcze nie, koniecznie, po prostu koniecznie przeczytajcie książkę Agaty. Są tam świetne kawałki opisujące codzienne życie, bieganinę i tłum, stambulskie spacery, Bosfor, mewy, pracę, nocne życie, wróżenie z kawy, ludzi… a co któryś kawałek od razu chce się cytować, na przykład taki:
W Stambule, poza mewami, ważni są ludzie. I woda.
Woda i ludzie. Tak, chyba jednak w tej kolejności.
Zrozumie ten, kto widział zanurzone w wielkim błękicie Miasto.
Jakby tego było jeszcze mało, Agata robi zdjęcia, które doprowadzają mnie do szaleństwa swoim nostalgicznym klimatem. Są w książce – i są idealnym uzupełnieniem tekstu. Magia. Szczerze polecam.
Książkę Agaty kupicie w naszym sklepiku www.turcjapolprzewodnik.pl – a zalecam pospieszyć się i zrobić to do 20 grudnia, bo zarówno ona jak i nasza wspólna „Turcja. Półprzewodnik obyczajowy” są w świątecznej promocji (po 29,99 każda, e-book 9,99!).
Etat w chmurach – Teresa Grzywocz
Ostatnia książka, którą Wam polecę dotyczy nieco innej tematyki, ale zainteresowani podróżami i ogólnie ciekawym życiem na pewno też chętnie wezmą ją w rękę. Jest to bowiem… opowieść stewardessy. Książkę kupiłam w formie e-booka, gdy przeczesując któreś z serwisów natknęłam się na promocję. Uwielbiam opowieści o tajnikach pracy w zawodach, które mi wydawały się zawsze nieosiągalne… chociaż po latach w pracy rezydentki i lekturze „Dziennika pokładowego” Grzywocz widzę, że spokojnie sprawdziłabym się w tej roli… tak naprawdę tutaj też chodzi o to samo co w turystyce: profesjonalną obsługę klienta, cierpliwość, psychiczną wytrzymałość i zawodowy uśmiech na twarzy 🙂
Autorka opisuje swoją przygodę z zawodem od samego początku: nieco przypadkowego otrzymania pracy w jednej z bardziej znanych arabskich linii lotniczych. Przeprowadza się na Półwysep Arabski i poddaje szkoleniu – nie podaje tutaj szczegółów związanych z krajem i nazwą pracodawcy, ale czytelnikowi (tu: mnie) zupełnie to nie przeszkadza. Liczą się w tym momencie detale związane z samą pracą. Widać, że cała akcja działa się dobrych kilka lat temu gdy linia, w której Teresa się zatrudniła dopiero rozpoczynała ekspansję na cały świat.
Dla mnie niezwykle ciekawe są wszystkie smaczki związane z rytmem pracy stewardessy: tajniki związane z ustalaniem grafików lotów, ewentualnych zamian, warunków mieszkania, odżywiania, ubioru, relacji z innymi członkami ekipy, i tak dalej. Pochłaniałam te informacje z dużym zainteresowaniem; napisane są prostym, przystępnym językiem, więc książkę czyta się gładko.
Nieco dłużyły mi się opisy odwiedzonych dzięki pracy stewardessy miejsc; choć egzotycznych, za to z wypiekami na twarzy przeczytałam rozdziały z anegdotkami związanymi z pasażerami, żartami, które robi załoga sobie (lub pasażerom właśnie!), i tego typu historiami „od kuchni”. I chciałabym publicznie obiecać, że nigdy, nigdy i przenigdy więcej już nie będę chodzić boso lub w skarpetkach po samolocie (szczególnie do toalety), chociaż wcześniej robiłam to nagminnie!!! 🙂
Czego mi brakowało, to nieco bardziej wnikliwego opisu poznanej kultury zamieszkiwanego kraju jak i kultur współpracowników; trochę raziło mnie to, że są zazwyczaj dość stereotypowe i powierzchowne. Z drugiej strony nie każdy rodzi się pisarzem – dlatego mimo tego minusu ogólnie książkę oceniam jako ciekawą, zabawną i pouczającą, zdecydowanie wartą przeczytania jeśli ciągnie Was do „bujania się po świecie”.
0 komentarzy
Test
test
Oj tak, co moge powiedzieć o Stambule to to, że albo się go nienawidzi albo kocha, ale jak już się pokocha to (wybacz mi Świecie!) ale nie ma, powtarzam, nie ma piękniejszego, lepszego miejsca niż Stambuł. Obezwładnia, uzależnia, wk***wia (to też), wyjeżdżasz a dwa dni później wracasz. Stambuł jest nieuleczalną chorobą, uzależnieniem…. kurde, zaraz nie skończę komentarza 😛 Jak ja tęsknię :(((( nie za Turcją, za Stambułem.
mam to samo! nie mogłabym mieszkać w Stambule właśnie dlatego, że tak trudno tam wytrzymać na co dzień (przynajmniej tak sobie wyobrażam) dlatego korzystam z każdej okazji, żeby odwiedzić to miasto 😉