Na początek przypomnienie!!! W najbliższy poniedziałek, 17 marca w Klubokawiarni Mleczarnia, przy ul. Włodkowica 5 o godzinie 18.30 rozpocznie się dziesiąta edycja spotkań podróżników „Tramposfera”. Będę tam z krótkim pokazem słowno-obrazowym na temat – oczywiście – Turcji. Kto z Wrocławian/ek chce wpaść, odwiedzić – moje wystąpienie jest jako pierwsze z trzech (inne kraje). Po spotkaniu – możliwe rozmowy w tak zwanych podgrupach 🙂 Zapraszam.
Po poprzednich długich notkach dzisiaj będzie krótko i obrazkowo. A co więcej komórkowo. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie wrzuciła tu jakiegoś wstępu.
Wielu Czytelników pewnie zdaje sobie sprawę, że autorka tegoż bloga ma małego fizia na punkcie robienia zdjęć. Wystarczy mi wdzięczny obiekt i mój aparat – i jestem człowiekiem szczęśliwym.
Zaczynałam fotografować dość banalnie, od zwykłych automatycznych zabawek (jeszcze analogowych, na filmy 24 lub 36 klatkowe. A propos pamiętam jak jechało się na wakacje z filmem 36-klatkowym – miało się takie poczucie że będzie miejsca aż „na zapas”… :)) Potem przerzuciłam się na automacik cyfrowy, z czasem coraz częściej bawiąc się ustawieniami manualnymi. To zachęciło mnie do kupna tak zwanego „zaawansowanego kompaktu”, którym robiłam większość zdjęć z początku mojej przygody z Turcją (i także w innych krajach, z których wtedy zdawałam Wam relacje). W końcu i ten aparat przestawał wystarczać i tym sposobem dojrzałam do zupełnie innej bajki zwanej lustrzanką. Zaczęło się chorowanie na obiektywy, filtry i inne cuda.
A ponieważ mentalnie nigdy nie byłam (i nie jestem) profesjonalną fotografką tylko amatorką, która lubi tworzyć fajne obrazki, nigdy nie certoliłam się z moimi aparatami i nosiłam je… w torebce (bez etui!!). O ile jest to zrozumiałe w przypadku małej cyfrówki, o tyle lustrzanka to już konkretne gabaryty i waga, a tym bardziej z porządnym obiektywem. Nie daj Boże – z dwoma! Jak dotąd nic nie uległo uszkodzeniu 🙂 Spójrzcie tylko na mój obecny arsenał, który fotografowie nazywają „szklarnią”. Na sam jego widok już mi ciężko 🙂
Do czego zmierzam: o ile na wakacjach czy w podróżach chodzę z minimum dwoma obiektywami i aparatem w torebce, nie zważając na ciężar i wbijające się w ramię paski, bo ważna jest tzw. wyższa idea 🙂 o tyle często w samej Alanyi, w tak zwanym codziennym życiu aparatu po prostu przy sobie nie mam, z troski o zdrowie kręgosłupa (który i tak jest mocno zmęczony). A pewna fotograficzna zasada mówi o tym, że najlepsze okazje do zdjęć pojawiają się wtedy, kiedy aparatu nie ma się przy sobie 😉 Inna prawda z kolei głosi, że wyskakując gdzieś z dużym czarnym obiektywem płoszymy ludzi, którym chciałoby się zrobić zdjęcie z zaskoczenia…
Alternatywą i najlepszym wyjściem jest więc banalna komórka z aparatem. Czyli foto-komórka 😉
Ostatnio porządkując komputer (na fali niedawnej przeprowadzki i ochoty poukładania swojego życia) natknęłam się na pokaźny zbiór zdjęć z komórki właśnie zawierających codzienne alanijskie migawki. Normalnie nigdy nie opublikowałabym ich na blogu z powodu niskiej jakości i niezadowalających mnie kolorów (mój telefon nie jest demonem techniki). Ale tak dla zabawy – czemu nie?
Oto pierwsze zdjęcie: miswak (misvak). Gałąź drzewa arakowego, którego końcówkę się „rozczapierza” aby przypominała szczoteczkę. Służy do czyszczenia zębów i ma długą religijną tradycję (zalecane przez Proroka Mohameta i do dostania w Alanyi jedynie w muzułmańskich sklepach). Ponoć czyszczenie zębów tym sposobem jest znacznie zdrowsze dla dziąseł. Warto spróbować choć u mnie się nie sprawdziło… Pewnie kwestia przyzwyczajenia. Ale zdjęcie – zostało 😉
Zdjęcie zrobione dzisiaj. „Bicycle parking” – nowy wynalazek w Alanyi. Co prawda drogi rowerowe i kultura poruszania się po ulicach do bezpiecznych nie należą, ale przynajmniej parking dla rowerów już mamy – dobrze, że bezpłatny! 🙂
’Kedi evi” – „koci domek”, a właściwie park dla kotów, który znajduje się w centrum Alanyi. Trafiają tam rozmaite wolne kociaki z całego miasta i żyją sobie w zieleni, z przygotowanymi budkami, domkami i atrakcjami, które koty potrafią docenić. Fajna inicjatywa alanijskiego Urzędu Miasta.
Porada dla kupujących arbuzy w całości – jeśli chcecie wiedzieć przed kupnem, czy arbuz na pewno jest dobry, powiedzcie sprzedawcy, żeby zrobił wam „trójkącik”. Na pewno nie odmówi. W ten sposób sprawdzamy czy arbuz (nie jest dojrzały i soczysty, a wycięty trójkącik pan ładuje nam z powrotem do arbuza 🙂
Instalacja anteny satelitarnej na budynku mieszkalnym nieopodal mojego starego biura…
Ściągawka kierowcy z firmy transferowej kursującej z lotniska:
– Nie ma za co (Rica ederim) -> Yor velkam
– Przepraszam (Afedersiniz) -> Ekskuzmi
Tu z kolei ściągawka naszej niezrównanej „Hudej” czyli sekretarki-stażystki o imieniu Hüda, która pracowała u nas w biurze w zeszłym roku. Ściągawka nadal wisi przy biurku, nie mam serca jej zerwać. Spróbujcie poczytać 😉
„Abi oto yıkama karşıda – 25 m” czyli „Bracie myjnia jest naprzeciwko – 25 m”.
Od razu zaznaczam, że to nie było moje auto 🙂
Turecki angielski: „Availober” colour.
Z cyklu wyposażenia wnętrz. Lampopies i lampodama.
Pora na trochę jedzenia: „sulu yemek” (dosłownie: wodne jedzenie; rozwodnione). Klasyka tureckiego jedzenia domowego lub lokantowego, które zasługuje na osobne opracowanie. Na pierwszym planie nohut czyli ciecierzyca: podgotowana z koncentratem pomidorowym i warzywami, a w tle bulgur pilavi – kaszka typu bulgur na ostro.
Menemen w wersji „na bogato” – jajecznica z pomidorami, papryką i „na zagrychę” młode chrupiące cebulki.
Jako widelec/łyżka służy chleb – oczywiście.
Pyszność nad pysznościami: sicak helva, czyli chałwa na ciepło zapiekana w naczyniu glinianym zwanym kiremit. Prawdziwa rozkosz; szczególnie jeśli podana jest po sutym posiłku i z towarzyszeniem anyżówki rakı…
A na koniec… przekąska do oglądania telewizji wykonana przez Króla Pomarańczy 🙂
Miłego weekendu!
0 komentarzy
fantastyczna notka, ściąga Hudej – majstersztyk :), najwięcej czasu zabrało mi rozszyfrowanie: coś do picia
Ah ah jak sobie to tak ogladam, to tak tesknie za Alanya, ze to wrecz nie do opisania 🙁