I tak oto trafiliśmy na Wyspę.
Maleńką wysepkę, jedno z dziesięciu najmniejszych niepodległych państw na świecie, o której nie wie się zazwyczaj dużo. Ja sama, przyznam się bez bicia, wcześniej o Malcie nie potrafiłabym powiedzieć wiele. Z gry edukacyjnej z czasów dzieciństwa wiedziałam, że jej stolicą jest La Valetta. Pamiętałam też o zakonie kawalerów maltańskich, towarzyskich meczach reprezentacji Polski z reprezentacją Malty, fladze podobnej do naszej, no i o tym, że razem weszliśmy do Unii 🙂
I właściwie to tyle.
Przed wyjazdem nie miałam nawet za dobrze czasu zgłębić większej ilości informacji o tym kraju. Po drugie, właśnie o to chodziło – założenie było takie, żeby odpocząć, nie wiedzieć nic, i dać się zaskoczyć na miejscu. Pamiętając rok temu, jak bardzo goniłam po Hiszpanii i Portugalii, jednocześnie zachwycona, a z drugiej strony przytłoczona ogromem miejsc do zobaczenia. Podróżowanie przecież to nie tylko odhaczanie punktów na liście „must-see”, choć ja sama często o tym zapominam.
W tym roku się udało. Zaskoczenie totalne już od samego początku, które zachęciło do poszerzania wiedzy.
W samolocie maltańskich linii nasłuchiwanie obcego języka. Mieszanka włoskiego, arabskiego. I do tego jakby dla urozmaicenia wplatane angielskie słowa. W końcu Malta dopiero kilkadziesiąt lat temu wyzwoliła się spod brytyjskiego protektoratu i angielski jest tu drugim językiem urzędowym. Potem doczytałam, że maltański należy do grupy języków semickich, tak jak arabski i hebrajski, i jest wyjątkowy: mówi nim ledwo milion ludzi na świecie (z czego połowa to mieszkańcy Malty), a na dodatek zapisuje się go (jako jedyny język semicki) alfabetem łacińskim!
Po wylądowaniu już na lotnisku wielka choinka pięknie przybrana bombkami. W połowie listopada! Niewątpliwie jesteśmy w kraju katolickim – a jakże. Ponoć na Malcie znajduje się 365 kościołów, można więc odwiedzać codziennie inny przez cały rok 🙂 Co więcej, znajdujący się tu katolicy są jednymi z najbardziej praktykujących w Europie. Na drzwiach tutejszych domów wizerunki świętych katolickich i małe ołtarzyki, chroniące od zła.
Kolejne zaskoczenie: ruch lewostronny. Należę do tej mniejszości Polaków, która nigdy nie była w Wielkiej Brytanii (nie licząc jednego dnia podczas przesiadki w miejscowości Luton). Byłam co prawda na Cyprze, ale to już było dawno – i za krótko 🙂 Oj, ciężko się tak przestawić na drugą stronę, i to mimo tego że jestem leworęczna! Do busa na lotnisku podchodziłam od złej strony (zdziwiona, że nie widać drzwi), a przechodząc przez ulicę wciąż zdarza mi się patrzeć w lewo. I mimo, że od przyjazdu minęło już dziesięć dni, nie mogę nauczyć się na jaki przystanek autobusowy powinnam iść, żeby jechać w odpowiednią stronę.
Po zainstalowaniu się na miejscu rozpoczęło się dalsze odkrywanie. Architektura: budynki kolorystyką i rozkładem bardziej podobne do arabskich domostw – z dziedzińcami pośrodku, małymi okienkami od ulicy i masywnymi drzwiami z kołatkami. Ludzie: beztroscy jak to w rejonie Morza Śródziemnego, zwłaszcza prowadzenie pojazdów w wąskich i często stromych uliczkach jakże bardzo skojarzyło się z dobrym starym stylem jazdy kierowców tureckich!
Nikt się nie spieszy – w końcu na takiej małej wyspie… dokąd? 😉
Po tym ponad tygodniu i początkowym szoku (mimo wszystko nie takich widoków i klimatów się spodziewaliśmy) można powiedzieć, że zaczynamy się przyzwyczajać. Mamy parę tygodni, poza kilkoma zamierzeniami, które postanowiliśmy na Malcie zrealizować, będzie sporo czasu na – miejmy nadzieję – smakowanie Malty. Pierwsze kroki już zrobione, i mimo, że pogoda się popsuła (bardzo przypomina zimową Alanyę) – jest apetyt na więcej.
Kopuła Kościóła Św. Jana w stolicy i maltańska flaga, którą też wszyscy Polacy znają 😉
Promenada w Valettcie w piątek. Idą Święta…? 😉
Klimat jakże dobrze znany… Tak jakby południowy wschód Turcji albo Syrię przenieść trochę dalej na zachód 🙂
O, pod takie ulice trzeba się wspinać żeby dokądś zajść.
Drzwi w różnych kolorach: o kołatkach i świętych obrazkach będzie w innej notce 🙂
Klasyczne zielone maltańskie balkony.
Jedna z niezliczonych zatoczek – przystani. Tutaj Balluta Bay w St. Julians.