Do Sewilli to był wlot i wylot, i szkoda ogromna. Nie spodziewałam się że to miasto tak mi się spodoba. Wniosek jest jeden – trzeba wrócić.. najlepiej na kurs flamenco 😉
Spędziłam tam jedną noc w świetnym hostelu w starym stylu (też jak poprzedni, z wewnętrznym dziedzińcem), ale tym razem spałam w wieloosobowej sali w piętrowymi łóżkami. Ma to swoje wady i zalety; ja mam wrażenie że wciąż się komuś przeszkadza (kiedy wróciłam z miasta o 22 moje współlokatorki już spały, więc czułam się niezręcznie tłukąc się pod prysznic i z powrotem, i szeleszcząc bagażem).
Z racji braku czasu następnego dnia zrobiłam sobie zwiedzanie przy pomocy turystycznego busa. Że była to pomyłka przekonałam się później. Bus ma sens w zatłoczonej Barcelonie, natomiast w Sevilli większość atrakcyjnych miejsc leży na odległość spaceru. Mi najbardziej podobała się dzielnica Triana z krętymi uliczkami i pięknymi ceramicznymi wykończeniami domów i klatek schodowych. Natknęłam się nawet na uliczkę szkół i pracowni ceramiki. Warto też wspomnieć o obleganej turystami La Giraldzie i całym placu, który robi niesamowite wrażenie.
W ramach pamiątki kupiłam w Sewilli piękny wachlarz, przyda się na alanijskie upały – i trzeba już było lecieć na autobus do Lagos (i naprawdę leciałam, uwierzcie mi!)