Wiele razy pisałam, że Turcy uwielbiają rozmawiać. Taki mają styl. Gadają godzinami, o wszystkim i o niczym, opisując te same sprawy wiele razy za każdym razem w nieco inny sposób. Tak, prawdziwym Turkom do szczęścia wystarczy często napełniana szklaneczka çayu i towarzysz rozmowy. Można wtedy po prostu siedzieć, kiwając głową, jako piąte koło u wozu – a oni będą sobie tymczasem płynęli na fali rozmowy aż do wieczora. Piszę oni, bo sprawa ta głównie dotyczy panów. Kiedy u nas w Europie panowie są stereotypowo milkliwi i dość skryci, w Turcji przeciwnie. Rozmowa wydaje się, jest u nich największym skarbem.
Oczywiście panie też potrafią. Ale panie potrafią wszędzie, prawda?
O czym rozmawiają Turcy? No właśnie. I tu dochodzimy do sedna.
Na ogół są to rozmowy o niczym. Coś w stylu: „I on mi wtedy powiedział, że… a ja odpowiedziałem, że… i on na to, że…”.
Jechałam autobusem na lotnisko. Na szczęście dla mnie oprócz kierowcy autobusu jechał z nami turecki kolega z biura. Kierowca całą drogę (2 godziny) „nadawał” o innym kierowcy i wspólnym szefie. Z monologu nie wynikało praktycznie nic – było to raczej dość dokładne sprawozdanie ze wspólnej pracy. Mój kolega, aby podtrzymać rozmowę, kiwał tylko głową, dodając co jakiś czas typowe w takich sytuacjach przerywniki typu: „Öyle mı?” (Ach tak?), „Hadi yaaa” (O nie) czy cmokając z oburzeniem.
I tak to często wygląda.
Jakiś czas temu jechałam na dyżury hotelowe. Wsiadłam na początku Alanyi, niedaleko tuneli, a miałam wysiąść po drugiej stronie miasta – w dzielnicy Oba. Dystans przejeżdża się autobusem miejskim w mniej-więcej 30-40 minut. Przez prawie całą drogę siedziała za mną młoda Turczynka, rozmawiając przez telefon. Inaczej ujmując, paplając bez chwili wytchnienia dla słuchacza o jakimś swoim koledze (najwyraźniej niedoszłym chłopaku). Mówiła jak katarynka, robiąc jedynie przerwy dla zaczerpnięcia oddechu. Do tego używała pretensjonalnego akcentu, który jak zauważyłam zaczęto już wyśmiewać w reklamach.
Uwierzcie, albo nie – kiedy wysiadałam w Oba zaczynała mnie już boleć głowa.
Najśmieszniejsze w tureckiej gadatliwości, jest jak widać w powyższych przykładach, niesymetryczność – zawsze jedna strona gada więcej niż druga. Ta druga na ogół zastanawia się po prostu jak rozmowę najszybciej zakończyć – a ponieważ nie wypada bezczelnie przerwać mówiąc „Wybacz, ale mam coś ważnego do załatwienia”, robi się dobrą minę do złej gry i po prostu czeka, kiedy autor monologu zrobi dłuższą przerwę. Spacerując z Królem Pomarańczy po mieście śmieję się czasami do siebie, kiedy widzę, że gadatliwy w rozmowach ze mną Król tym razem zostaje przegadany przez swoich znajomych i wysyła mi niepostrzeżenie sygnały, że trzeba się ewakuować. Zresztą odbywa się to nie tylko na żywo – także telefonicznie.
Turecką gadatliwość widać w telewizji. Po zwykłym ligowym meczu: dwugodzinna dyskusja analizująca niemalże każde podanie. Podczas odcinka tureckiego Big Brothera uzasadnianie, dlaczego ktoś ma odejść z domu wielkiego brata – trwa dwadzieścia minut. Teleturniej, gdzie można wygrać duże pieniądze: wypowiada się grający i cała jego rodzina i znajomi, zastanawiając się, czy kontynuować grę, czy zostać przy 500 lirach. Albo turecka wersja Idola; nie udało mi się obejrzeć odcinka do końca, bo za mało było w nim śpiewania, a za dużo gadania. Wypowiadało się całe jury, i to tak długo, że zapominało się ostatnią zaśpiewaną piosenkę. Nie mówiąc już o dyskusjach na tematy społeczne i polityczne – trwają bez końca.
Wracając do tematów rozmów. Poza anegdotami z wojska czy czasów młodości, których słuchanie w wykonaniu dobrych mówców to czasami uczta dla uszu (a tym bardziej świetna lekcja dla adepta języka tureckiego), porusza się także o wiele mniej ciekawe historie.
Czyli przede wszystkim:
– Praca i pieniądze. Kto za ile wynajmuje lokal na firmę, kto sprzedał i kupił, kto zarobił, i kto ile zarobi, a kto był na tyle głupi, stracił. W takich tematach na ogół mówca jest zwycięzcą (liczby wtedy podawane to na ogół gruba przesada, ale my wierzymy, bo przecież rozmówca powtarza „yemin edyiorum!” – przysięgam!)
– Plany – tutaj przywołuję którąś ze starych notek, kiedy pisałam o tureckich nałogach. Fantazjowanie o tym, gdzie się pojedzie, co się będzie robiło, ile się zarobi, i co się wtedy będzie robiło – tak to mniej więcej wygląda w skrócie. W 90% to tylko czcze gadanie, choć brzmi bardzo realistycznie, i dajemy się (oczywiście) ponieść wyobraźni.
– Plotki – niestety najgorszy temat. Turcy (płci obojga) plotkują na potęgę. Wszyscy mówią o wszystkich, oczywiście nigdy oficjalnie. Ciężko się ukryć z czymkowiek. Po paru bolesnych doświadczeniach w tej kwestii znalazłam świetny sposób na nie-bycie bohaterką plotek – niczego nie ukrywam. Kiedy wydarzy się u mnie coś „ciekawego”, idę do biurka źródła wielu plotek – i opowiadam, jak na spowiedzi. Święty spokoj gwarantowany.
Plotki żywią się inną turecką cechą – Turcy są niestety szalenie wścibscy. Przepraszam, ciekawscy. O ile jestem w stanie zrozumieć, że moja koleżanka czy kolega z pracy, których dobrze znam, wypytuje mnie o plany na przyszłość, o tyle nie mogę pojąć, że osoba, którą widzę pierwszy raz w życiu, zadaje mi osobiste pytania. Jak dzisiaj: w przerwie meczu Fenerbahçe*, oglądanego w barze, wyszliśmy z Królem na herbatę do znanego mu trochę sklepikarza.
Chłop nawet nie zapytał mnie o imię, od razu uderzył w „yenge” (bratowa). Wybaczmy, to się zdarza. Ale… pięć minut potem pytał już Króla, kiedy się pobierzemy. O to nie pytają nawet moi wieloletni przyjaciele, a co dopiero jakiś obcy sprzedawca torebek! Zaiste, dziwne zwyczaje.
Król, aby nie rozczarować rozmówcy, odpowiedział ze śmiechem:
– No, może za rok. Zobaczymy, gdzie nas poniesie.
Jestem gotowa się założyć, że sklepikarz za chwilę leciał już do kuzyna przekazywać wieści, że Król wreszcie się żeni.
Mistrzami plotek i niewygodnych pytań są kierowcy i zaraz potem hotelarze. A ich niestety w Alanyi i okolicach zdecydowanie ZA DUŻO.
Wielokrotnie jadąc z turystami na wycieczkę czy lotnisko, trafiałam doprawdy pod ostrzał pytań osobistych (tutaj znajomość tureckiego okazuje się przekleństwem, niech cieszą się ci, którzy w takich sytuacjach powtarzają tylko „nie rozumiem”).
– Ile masz lat?
– Z jakiego miasta jesteś?
– Ile lat tu pracujesz?
– Gdzie wcześniej pracowałaś?
– Co robi mama i tata?
– Ile masz rodzeństwa?
– Ile zarabiasz?
… wiadomo, że takie pytania oznaczają dla Turków ledwo przygotowanie do pytania kluczowego:
– Jesteś mężatką?
Na które długo nie potrafiłam udzielić nieprawidłowej odpowiedzi (kiedy nie miałam chłopaka, powiedzenie, że go mam, powodowałoby brnięcie w kolejne kłamstwa, a na pewno nie zapewniłoby świętego spokoju). Obecnie z czystym sumieniem mówię:
– Mam chłopaka.
I co? Oczywiście wywiad się nie kończy. Niewzruszony kierowca kontynuuje:
– Turek? Skąd jest?
– Czym się zajmuje?
– Ile się znacie?
– Jak się poznaliście?
– Jak ma na imię?
– Mieszkacie razem?
Kiedyś po serii takich pytań, wzięłam po prostu telefon i zadzwoniłam do Króla, używając jak największej ilości zdrobnień typu: Kochanie, Słoneczko, Mój Drogi.
Kierowca zamilkł, wreszcie – zrozumiał, że nie kłamię.
*)Tak, Fenerbahçe przegrało z Gaziantep 1:2. Była to pierwsza przegrana po fali zwycięstw. I pierwszy mecz Fener, który w tym sezonie oglądałam z Królem Pomarańczy. Niestety sprawdziło się, że kiedy oglądamy mecz wspólnie, Fener nie wygrywa. Przyjęłam na siebie jarzmo odpowiedzialności za ten wynik, i spuszczając ze wstydem głowę, wyszłam za Królem z baru, wraz ze stadem obrażonych na drużynę kibiców (gdyby wiedzieli, że to moja wina!..) Mimo, że mecz się jeszcze nie skończył – oni wyszli – taki tu mają styl. Już dawno zauważyłam, że naród turecki nie lubi być świadkiem porażek. Jakoś nie umieją sobie z nimi psychicznie poradzić. Niech się dzieje, byle byśmy tego nie widzieli.
Parafrazując Obelixa (tego od Asterixa): „Dziwni ci Turcy”.
0 komentarzy
o Kochana Skylar ma więcej czasu :)))
Jak zwykle soczyście i długo … poczytałam dobrze było :)czekam na więcej w tej zimnej szarej Polsce … 🙁
ooo to po prostu miód dla oczu ( bo jak się czyta , to chyba dla oczu)i duszy i wyobraźni:)))
Anka
wow! Antep wygralo z Fenerbahce! chyba po raz pierwszy mam ochote sie identyfikowac z tym miastem 😉
pozdrawiam z mglistego krakowa
Bardzo ciekawa notka. Ja pracujac w Marmaris wieksza uwage zwrocilam na anglikow i ich sposob wypowiedzi, ktory byl zdecydowanie bardziej denerwujacy niz u Turkow. Nie wiem jak mozna tak „wywijac jęzorem” zeby powstal taki bulgot jakim oni sie posluguja. I w tym przypadku wystaczy 10 min podroz dolmuszem zeby wysiasc z bólem glowy 😉
Pozdrawiam
Ach, z wielka przyjemnoscia czyta sie twoje notki;ten styl,dwcip, ciekawe spostrzezenia…I pisz tak dalej:-)ma.
super 🙂 co do rozgadania i pytan absoulutnie sie zgadzam 🙂
zapraszam tez na mojego bloga – dosc swieży, ale też o turcji 🙂
http://www.sumaprzypadkow.blogspot.com
pozdrawiam z Ankary
Joanna
ekhm… odnosnie tych dysproporcji co do liczby mowcy i odbiorcy to przypomina mi to nie tylko typowa turecka konwersacje moja droga Teyze… 😉 z ta roznica, że Ty nawet nie udajesz czasami, ze mnie sluchasz! 😛
A słyszałyście o „Turkish Love Game”? http://turkishlove.yuku.com/topic/3418/t/turkish-love-game.html
I wszystko jasne!